W najnowszym numerze Kwartalnika Chojnickiego w dziale „Chojniccy sportowcy” ukazał się wywiad z nestorem pięściarstwa Kazimierzem Poterackim. Urodził się w 1945 niedaleko Sępólna Krajeńskiego. Jest z zawodu cukiernikiem i pracował w „Cristalu” 20 lat.
- Jak zaczęła się Pana sportowa i bokserska pasja?
- Zaczęło się od piłki nożnej. W latach 50. boksu w Chojnicach właściwie nie było. Szopiński otworzył taką szkołę w Człuchowie, ale parę lat później się rozleciała i pojawiła się w Chojnicach. To był 1960 albo 1961 rok i tu wtedy powstał pierwszy klub bokserski LZS Pawłowo. Z kolegą ze szkoły zawodowej poszliśmy do Piątki zobaczyć trening, który mieli tam bokserzy, i wtedy trener powiedział: „Weź sobie rękawice i spróbuj”. Ja w spodniach i w koszuli ubrałem rękawice i tak bach, bach, a on mówi: „E…, Ty musisz przyjść na trening”. No i byłem dwa, trzy razy na treningu, a potem był pierwszy mecz w stoczni. Jeszcze nie była wykończona, na hali były maty, a że to był styczeń albo luty, było zimno, mróz, więc palili w piecykach, żeby ludzie nie zmarzli. W tym miejscu odbyła się moja pierwsza walka. Za przeciwnika – bo ten, z którym miałem walczyć, zachorował – dostałem zawodnika, który stoczył wcześniej aż 250 walk. Jakoś przeżyłem i żyję do dzisiaj… Od tego czasu zacząłem trenować na poważnie. Potem poszedłem do wojska i do Zawiszy. W Zawiszy boksowałem rok, później rok w Lechii w Szczecinku. Kiedy wróciłem z wojska, to miałem propozycję z kilku klubów ze Śląska i z Czarnych Słupsk, gdzie nawet byłem trzy, cztery dni. Ostatecznie wsiadłem jednak do autobusu i pojechałem do domu. Dosyć szybko, bo mając zaledwie 24 lata, zrobiłem kurs instruktora boksu. W latach 80. zrobiłem kurs instruktora pierwszej klasy. Byłem wówczas jednocześnie i trenerem, i zawodnikiem – boksowałem do 35 lat, tak jak metryka pozwala. Początkowo w klubach LZS Pawłowo, Orzeł Nieżychowice, LZS Orzeł Nieżychowice i od 1974 roku w Chojniczance. Potem przez jakiś czas działaliśmy pod „skrzydłami” Parku Wodnego. Następnie powstały dwie sekcje bokserskie, które utworzyli moi wychowankowie: Andrzej Plata i Marcin Gruchała. Można więc powiedzieć, że kariera trenerska i zawodnicza rozwijały się równolegle. Na koncie mam ponad 160 walk i nigdy nie przegrałem przez nokaut. W gazetach pisali o mnie „kamienna pięść” – bo jak prawa ręka trafiała, to…
- Wychował Pan kilka pokoleń chojnickich bokserów. Jak Pan to wspomina?
- Szkolenie młodzieży zaczęło się od początku lat 70. Najpierw jako zawodnik pomagałem innym trenerom, bo na początku byłem tylko z Szopińskim. Później do tej kadry doszedł jeszcze trener Kiedrowski, dzisiaj już świętej pamięci, a jeszcze później Jerzy Dończyk. Przez 50 lat spod mojej ręki wyszło bardzo wielu wychowanków. Pierwszym mistrzem Polski był Zbyszek Ejsmont w wadze półciężkiej. A mistrzami z tych starszych byli jeszcze: Wójcik, Gołębiewski, Wiśniewski, Brzeziński i Wojtek Żuchliński – późniejszy komendant policji w Poznaniu. Z młodszego pokolenia to Gruchałowie: Marcin, Wojtek, Piotr, Mietek i nawet Kewin. Moimi wychowankami są także Marcin Łęgowski i Andrzej Plata.
- Co Pan chciałby powiedzieć chojniczanom?
- Co tu mogę mówić, każdy wie, co robi. Dzisiaj jeden jest mądrzejszy od drugiego, jeden drugiego by chciał uczyć, a każdy musi się uczyć na swoich doświadczeniach. Obecnie spotykam swoich wychowanków, a mają już po 50 lat, i mówią: „Kazik, Ty mi życie uratowałeś, bo nie wiadomo, gdzie ja bym był i co ja bez sportu bym w życiu robił”. Bo jak do sportu weszli, to i dyscyplina, i motywacja była, i rywalizacja, jak na zawody jeździli. Boks to szkoła życia, która uczy odwagi. A i wieczorem nie boisz się iść śmieci wyrzucić.
Rozmawiał Jacek Klajna
MBP Chojnice
Przy artykule zapis naszego wywiadu z Kazimierzem Poterackim zrealizowany w 2017 roku.